|
Autor |
Wiadomość |
Jane |
Wysłany: Sob 21:37, 07 Kwi 2007 Temat postu: |
|
MISTRZ
Po koszmarnej podróży samolotem przez Hawaje i Tokio do Katmandu i nie mniej uciążliwej jazdy samochodem Jane trafiła do Tybetu. Jej celem był jeden z klasztorów gdzie mnisi praktykowali sztuki walki. Wykończona dotarła późnym popołudniem pod bramę klasztoru. Pociągnęła za sznur i gdzieś w oddali rozległ się dźwięk dzwonu. Usiadła na ziemi, napiła się wody i czekała.
Kilka godzin później brama się otwarła i stanął w niej młody mnich. Jane poderwała się z ziemi, złożyła dłonie i skłoniła się w niemym pozdrowieniu.
-Czego sobie życzysz? -zapytał płynną angielszczyzną mnich.
-Chciałabym poznać sztuki walki jakich tu nauczacie.
-Uczymy wyłącznie mężczyzn.
-Proszę. -spojrzała błagalnie na mnicha. -Ja muszę się nauczyć bronić. Zrobię wszystko...
-Musisz? -przerwała jej.
-Pewni źli ludzie chcą mnie widzieć martwą. Już zabili moją matkę, teraz polują na mnie.
-Przyjdź jutro o świcie. -powiedział po długim namyśle mnich. -Może mistrz San-Woo cię przyjmie.
-Dziękuję. -ponownie złożyła ręce i skłoniła się.
Mnich odwzajemnił gest i zamknął bramę. Jane zebrała swoje rzeczy i ruszyła do pobliskiej wioski poszukać noclegu.
Gdy tuż przed świtem zjawiła się pod bramą klasztoru znany jej już mnich czekał na nią.
-San-Woo czeka na ciebie. Jak cię nazywają?
-Mam na imię Jane, a ty?
-Lao. Chodźmy. -zaprowadził ją do San-Woo.
Po chwili znalazła się przed obliczem San-Woo.
-Lao przekazał mi twą prośbę.
San-Woo był starym człowiekiem, ale jego zmysły nie stępiły się wraz z upływem lat.
-Uczymy tu wyłącznie mężczyzn, ale zanim przekażę ci moją decyzję chciałbym usłyszeć twoją historię.
Jane opowiedziała sędziwemu mnichowi historię swojego życia.
-Bardzo ci współczuję straty matki.
-Zrobię wszystko cokolwiek zażądacie by zostać waszą uczennicą. -w głosie Jane było słychać desperację.
-Gdybym kazał ci zabić człowieka w zamian za naukę, zrobiłabyś to?
-Nie. -odpowiedziała natychmiast. -Chyba powinnam powiedzieć: prawie wszystko.
-Życie należy szanować. Odkąd powstał ten klasztor żadna kobieta nie była tu uczona. Ale nie dlatego, że jest to zabronione. Żadna z nich nie wytrzymała... jak to się teraz mówi... a tak, okresu próbnego. Niewielu mężczyznom udaje się zdać ten egzamin siły woli, wytrwałości i konsekwencji w działaniu. W twoich oczach widzę siłę i determinację, ale też ziarno desperacji, która czasem lepiej motywuje do działania niż najbardziej szlachetne pobudki. Być może będziesz pierwszą kobietą wyszkoloną przez nas. Ale ostrzegam, że to potrwa bardzo długo.
-Jestem cierpliwa, mistrzu.
-Lao oprowadzi cię po klasztorze i zapozna z naszymi regułami, które będą cię od tej pory obowiązywać.
-Dziękuję, mistrzu. -skłoniła się na pożegnanie.
Lao w ciągu godziny zapoznał Jane z rozkładem klasztoru i panującymi w nim zasadami, po czym pokazał Jane jej pokój. Gdy wychodził dziewczyna zatrzymała go.
-Czy mogłabym cię o coś prosić?
-Jeśli to tylko będzie w granicach moich możliwości.
-Nauczysz mnie tybetańskiego?
-To będzie radość dla mej duszy.
-Dziękuję. -Jane uśmiechnęła sie. |
|
|
Jane |
Wysłany: Sob 19:45, 07 Kwi 2007 Temat postu: |
|
WIECZNE KŁAMSTWA
[i]USA, lata 1993-1996
Helen i Jane zostały objęte programem ochrony świadków. W ich mieszkaniu w Chicago wybuchł pożar i wszyscy sądzili, że obie w nim zginęły. W tym czasie Helen i Jane były w drodze na zachodnie wybrzeże. Wielokrotnie zmieniały miejsce pobytu, tożsamość i wygląd. Jane, która składając zeznania obciążające szefa chicagowskiej mafii, Victora Donovana, nie miała pojęcia o tym co ją czeka w programie ochrony świadków, zamknęła się w sobie. Szybko opanowała sztukę perfekcyjnego kłamania. Była w tym lepsza niż wielu tajnych agentów. Z zimną krwią potrafiła skłamać rodzonej matce prosto w oczy.
Ukrywały się już trzy lata, kiedy pewnego dnia do szkoły Jane przyjechał agent Adam Coleman, ich opiekun z ramienia FBI. Podając się za policjanta poprosił dyrektora szkoły o wezwanie Jane, która była akurat w trakcie zajęć z chemii. Gdy się pojawiła w gabinecie dyrektora, Coleman podziękował dyrektorowi i opuścili jego gabinet bez słowa wyjaśnienia. Kazał Jane zabrać ze szkoły wszystkie jej rzeczy. Gdy Jane zapytała go czy znowu się muszą przenieść skinął jedynie głową. Gdy odjechali sprzed szkoły i wyjechali za miasto zatrzymał auta na poboczu i najdelikatniej jak potrafił poinformował Jane, że jej matka nie żyje. Jeden z ludzi Donovana zastrzelił ją w biały dzień na parkingu przed centrum handlowym.
Przez dwa tygodnie Jane była w stanie katatonicznym. Gdy z tego wyszła przez miesiąc ukrywała się w nowej kryjówce przygotowanej przez FBI. Ponieważ się uparła przywieziono jej z poprzedniego domu przedmioty, o które prosiła: kilka osobistych rzeczy matki, parę zdjęć, ich wspólne pieniądze i misia Jane, którego miała od kilku lat. Był to bardzo szczególny miś. Dostała go od swojego chłopaka, Michaela. Wewnątrz misia schowała jedno z ich wspólnych zdjęć.
Dwa tygodnie później opróżniła specjalne konto z gotówki i uciekła spod opiekuńczych skrzydeł FBI. |
|
|
Jane |
Wysłany: Wto 20:00, 27 Mar 2007 Temat postu: |
|
NAOCZNY ŚWIADEK
Chicago, czerwiec 1993
lotnisko, terminal towarowy
-Może w końcu kogoś zapytamy gdzie jest magazyn nr 6? - zapytała zmęczonym głosem Jane.
-To już niedaleko. -odpowiedziała Helen Weller, matka Jane.
Nagle Jane usłyszała ludzkie głosy i poszła w tamtym kierunku. Szła wzdłuż długiego ciągu wysoko ustawionych skrzyń kiedy pomimo huku startującego odrzutowca usłyszała strzał. Ostrożnie spojrzała przez szparę pomiędzy skrzyniami i ujrzała kilku zakneblowanych mężczyzn klęczących ze związanymi z tyłu rękami na betonowej posadzce magazynu przykrytej przezroczystą folią. Jeden z nich leżał na boku w kałuży krwi. Ubrany w drogi garnitur mężczyzna stał w bezpiecznej odległości od więźniów. Był w średnim wieku, a jego skronie były przyprószone siwizną. Towarzyszyło mu dwóch znacznie młodszych mężczyzn sprawiających wrażenie jego goryli. Za więźniami stało dwóch kolejnych. Mężczyzna w garniturze w lewej ręce trzymał pistolet. Bez słowa zastrzelił pozostałych synchronizując strzały z hałasem powodowanym przez lądujące i startujące samoloty. Jane patrzyła na to jak skamieniała.
-Pozbądźcie się ciał i broni. -mężczyna w garniturze wydał rozkaz i oddał broń jednemu ze swoich ludzi, po czym opuścił magazyn.
Czterech mężczyzn wkładało po kolei ciała do czarnych worków zwykle używanych przez koronerów. Na końcu zwinęli zakrwawioną folię i wlożyli do podobnego worka. Po brutalnym mordzie nie pozostała nawet kropla krwi.
-Co z pistoletem? -zapytał jeden z nich po włożeniu worków do czarnej furgonetki.
-Wrzuć do którejś ze skrzyń. -odezwał się jeden z pozostałych.
Jane skuliła się ze strachu, że ją zobaczą, ale nie przestała patrzeć. Bandzior otworzył jedną ze skrzyń po jego stronie, umieścił na jej dnie broń i z powrotem zabił wieko. Wszystko to trwało może kwadrans. Jane odczekała 20 minut po czym rozglądając się na boki otworzyła skrzynię. Włożyła jedną z roboczych rękawic leżących tuż obok i sięgnęła w głąb skrzyni. Po kilku sekundach wymacała broń i wyciągnęła ją, a potem włożyła do plastikowego pudełka po śniadaniu.
Matkę znalazła w magazynie nr 6 gdzie poganiała jednego z pracowników terminalu by się pospieszył z odnalezieniem jej przesyłki.
-Mamo? -głos Jane drżał.
Helen odwróciła się.
-No, nareszcie jesteś. Gdzie... -urwała widząc śmiertelną bladość córki i jej zdenerwowanie. -Jane, kochanie, co się stało?
-Byłam... byłam świadkiem... świadkiem morderstwa... -po policzkach Jane popłynęły łzy.
-Kochanie, co ty opowiadasz?!
-Widziałam jak ich zamordował! Trzeba o tym powiedzieć policji!
-Zamordował?! -Helen była wstrząśnięta. -Mój Boże! Widział cię?!
-Nie.
-Zapomnij o tym co widziałaś dzisiaj.
-Tam zginęli ludzie, a ty chcesz żebym o tym zapomniała???!!!
-Kochanie, jeśli złożysz zeznania to oni mogą ci zrobić coś złego.
-Tata zawsze mówił, że trzeba sprzeciwiać się złu! Nieważne czy się zgodzisz czy nie ja i tak pójdę na policję!
-Jane, uspokój się! -Helen ciężko westchnęła. -Pójdziemy tam razem.
Żadna z nich nie miała pojęcia jak bardzo miało się zmienić ich życie. |
|
|
Jane |
Wysłany: Wto 13:41, 20 Mar 2007 Temat postu: |
|
Szczęście i marzenia
Chicago, kwiecień 1993, około 21
Jane siedziała na huśtawce w parku niedaleko jej domu. Czekała na swojego chłopaka. Chociaż chodzili ze sobą już prawie 3 miesiące nadla miała wrażenie, że to wszystko sprawka jakiejś dobrej wróżki. Nie mogła uwierzyć, że najprzystojniejszy chłopak w dzielnicy wybrał właśnie ją, zwykłą przeciętną dziewczynę.
Nagle ktoś zasłonił jej oczy.
-Zgadnij kto? -usłyszała ciche pytanie czując na szyi ciepły oddech.
-Michael! -ucieszyła się.
-Nie otwieraj oczu. Mam dla ciebie nagrodę za dobrą odpowiedź.
-Dobrze. -obiecała uśmiechając się.
Usłyszała jak Michael staje przed nią i po chwili poczuła, że coś delikatnego przesuwa się po jej policzku. Otworzyła oczy. Michael trzymał w dłoni piękną ciemnoczerwoną różę.
-Michael! -powiedziała cicho. -Jest piękna.
Chciała wziąść od niego kwiat, ale Michael odsunął rękę.
-Należy się opłata transportowa. -powiedział z całą powagą Michael, ale w jego oczach pojawiły się iskierki przekory.
-Jaka? -zapytała Jane podejmując grę.
-Całus.
Jane pocałowała go w policzek.
-Ale prawdziwy całus.
-Mike, ale jak nie wiem jak to się robi. -powiedziała z niewinną miną Jane.
Sekundę później Michael całował Jane. Huk petardy odpalonej przez jakiegoś dzieciaka przerwał tę magiczną chwilę.
-Mogę już dostać różę? -zapytała Jane.
-A całus?
-A to przed chwilą to co było?
-Trening.
-Mike, jesteś niemożliwy. -roześmiała się.
-Wiem. -uśmiechnął się z niezachwianą pewnością siebie.
Jane pocałowała Michaela.
-Nieźle całujesz, Janey.
-Miałam dobrego trenera. -puściła do niego oko. -Lubię jak mnie tak nazywasz.
-Janey?
-Tylko ty używasz tego zdrobnienia. -wzięła od niego różę. -Idziemy?
-Wybrałaś miejsce?
-Pod tym starym dębem na środku parku.
Jane wzięła swój plecak i oboje się udali pod dąb gdzie wykopali nieduży lecz głęboki dół. Jane wyjęła z plecaka metalowe pudełko, plastikową torbę i sznurek.
-Co włożysz do środka? -zapytał zaciekawiony Michael.
Jane wyjęła z plecaka mały notes.
-Moje marzenia.
-Pokaż. -sięgnął po notes.
-Jeśli je teraz przeczytasz to sie nie spełnią. -włożyła notes do pudełka. -A ty co włożysz?
-Michael wyjął piłkę baseballową.
-Oberwałem nią od ciebie, pamiętasz?
-Nie trzeba było wpadać na boisko podczas gry. -mruknęła cicho.
-To dzięki niej poznałem anioła o imieniu Janey.
-Chyba wtedy za mocno oberwałeś.
Zapakowali pudełko w folię i owinęli je sznurkiem, po czym zakopali.
-Za 10 lat odkopiemy je. -złożyli sobie tę obietnicę. |
|
|
Jane |
Wysłany: Wto 10:56, 20 Mar 2007 Temat postu: Jane Smith - retrospekcje |
|
Kiedy martwi ożywają
Los Angeles, kwiecień 2005
Uniwersyteckie laboratorium komputerowe
Jane siedziała przy komputerze szybko stukając w klawiaturę. Od 10 minut usiłowała się dostać do bazy danych więzienia stanowego w Fox River, Illinois.
"Boże, spraw by to była nieprawda" -powtarzała to w myślach jak jakąś mantrę czy modlitwę.
8 minut później zmarła wpatrując się w więzienną kartotekę. W lewym górnym rogu umieszczono policyjne zdjęcia młodego mężczyzny.
-Scofield, Michael; 28 lat; skazany za napad z bronią; wyrok: 5 lat. -przeczytała półgłosem. -Mike, coś ty najlepszego zro... -urwała nagle tknięta złym przeczuciem.
Otwarła okno wyszukiwarki i wstukała: "BURROWS, LINCOLN". Wstrzymała oddech i nacisnęła "ENTER".
Po chwili otworzyła się podobna kartoteka: "Burrows, Lincoln; lat 40; skazany za morderstwo pierwszego stopnia; wyrok: kara śmierci; data egzekucji: 26 maj 2005"
-O mój Boże! -wyszeptała przerażona. |
|
|
|
|